poniedziałek, 29 marca 2010

Kolejny tekst o pośladkach














Jakiś czas temu spotkaliśmy się z Zenkiem w moim mieszkaniu, żeby złożyć wstępnie instrukcję obsługi instrukcji obsługi. I jak to zwykle w takich przypadkach bywa (składamy tak książki z Zenkiem już parę lat) zanim przeszliśmy do rzeczy, zdążyliśmy omówić całe mnóstwo mniej, a czasem bardziej wyabstrahowanych spraw. Jedną z nich były pośladki pewnej znanej aktorki Teatru Dramatycznego… Nie ma sensu wdawać się tu w rekonstrukcje wszelkich argumentów pro i contra – dość rzec, że wzbudziła ona niejakie emocje, i Zenka, i moje. Piszę o tym jednak nie dlatego, że dalej dręczy mnie ten temat, tylko dlatego, że pośladki po paru tygodniach powróciły…
I to bynajmniej nie za sprawą cichnącej z wolna wrzawy medialnej wokół ww. pośladków ww. aktorki, tylko za sprawą kolejnego tomu z serii LIBERATURA. Tym razem Zenek wziął na warsztat książkę własnego autorstwa, która nosi magiczny tytuł Dwadzieścia jeden liter. Opublikowana zostanie wraz z anglojęzycznym tłumaczeniem zbioru Zenka autorstwa Krzysztofa Bartnickiego pod tytułem Ten letters oraz dwujęzycznym wydaniem Primum Mobile, które dołączone zostanie na płycie CD do podwójnego (potrójnego?) tomu. Publikacja już niebawem. Jeśli chodzi o zawartość, to jest to zbiór wierszy (określenie autora) skonstruowanych/napisanych zgodnie z zasadami rzemiosła liberackiego – czyli łączących treść i formę przekazywanych treści (w tomie m.in. utwory: Niedorzeczność mogą Czytelnicy pamiętać z jednego z poprzednich numerów ha!artu [nr 1–2 (28–29) – przyp. red.], podobnie z Ars numerandi [nr 26 – przyp. red.] i Ars poetica [red. – poddaje się]). I tu właśnie pojawił się Problem Pośladków [w skrócie PP – zastosować w przypadku następnego pojawienia się – przyp. red.]…   
Kiedy skonstatowaliśmy z Zenkiem ów humorystyczny fakt zaistniałego przypadkiem kontekstu utworu Zenka, długo nie mogliśmy się pozbierać (do pracy), ale już wtedy pewien byłem, że temat jest jak znalazł na bloga. Zenek nieco zaniepokoił się tą perspektywą i poprosił, żebym wcześniej rzecz przeczytał (tzn. ów wiersz), co też uczyniłem. I mogę z sumieniem spokojnym rzecz całą zreferować.
Mowa o utworze [ Ars lectoria ] [niedobrze wyglądają te nawiasy graniaste w kursywie, eh… - przyp. red.]. Jest to scenka rodzajowa z życia pewnego Poety (na pewno Autora); twórca tworzy; pojawia się muza (kłopoty, oczywiście); odrywa go od czynności wyższego rzędu; siada zamyślona… i powołuje do istnienia moją bodaj ulubioną rozkładówkę (par excellence) w historii lib/teratury.
Żeby nie zdradzać szczegółów, powiem tylko tyle, że następne trzy kwadranse deliberowaliśmy z Zenonem nad możliwymi sposobami klejenia książki, żeby te pośladki miały w sobie jak najwięcej czaru i powabu.
PS dla doPełnienia Profesjonalnych Powinności Powinienem Powiedzieć, że PP Powinien zyskać w Polskiej Publicystyce Poświęconej Poezji Pierwszoplanową Pozycję, Przeto Proponuję Podtytuł wPisu: „o erotycznych aspektach twórczości liberackiej”.
PPS Problem Powabnych Pośladków. 

 
[komentarz Zenka Fajfera]

Poza tym, że tekst Plugawy :-) nieco, Pewne w nim nieścisłości. Przekład został Poczyniony Przez Katarzynę Bazarnik, nie Krzysztofa Bartnickiego, a "Ars Poetica" i "Ars Lectoria" zostały opublikowane odległą już Porą w olsztyńskim "Portrecie" nr 18/2004.
Proszę Prędko Poprawić :-)
A na wierszu siadła nie muza, tylko Teściowa. Muza traktuje moje wiersze ze stosowną czcią i uwielbieniem.

niedziela, 14 marca 2010

Tessera

„Musimy zaprzestać starań, by poznać tych, z którymi łączy nas coś istotnego; rozumiem przez to, że powinniśmy przyjmować ich w relacji z nieznanym, w której i oni nas przyjmują, w naszym wyobcowaniu. Przyjaźń, ta relacja bez zależności, bez epizodu, a mimo to zawierająca w sobie całą prostotę życia, przechodzi obok rozpoznania zwyczajnej obcości, która nie pozwala nam mówić o naszych przyjaciołach, lecz tylko mówić do nich, nie czynić z nich przedmiotu rozmowy (albo eseju), lecz ruch rozumienia, w którym, mówiąc do nas, zachowują, nawet na najbardziej poufałych zasadach, nieskończony dystans, fundamentalne oddzielenie, na bazie którego to, co oddziela, staje się relacją. Tutaj dyskrecja nie leży w prostej odmowie wyjawiania zwierzeń (jak wulgarna wydaje się nawet sama myśl o tym), lecz jest interwałem, czystym interwałem, który – ode mnie do tego innego, który jest moim przyjacielem – mierzy to wszystko, co między nami, zerwanie bycia, które nigdy nie uprawnia mnie do użycia jego lub mojej wiedzy o nim (nawet gdyby celem miała być pochwała), i to właśnie, najdalej od jakiejkolwiek próby uniemożliwienia wszelkiej komunikacji, prowadzi nas razem w różnicy i czasami ciszy mowy”.  

Maurice Blanchot Przyjaźń (przeł. marcin hernas)

czwartek, 11 marca 2010

Goritz w Lokatorze

Zdjęcia z wczorajszego spotkania z Matthiasem Goritzem, autorem Krótkiego snu Jakoba Vossa.
Na zdjęciach: Autor, Grzegorz Jankowicz - redaktor serii PROZA korporacji ha!art, w której ukazała się ta powieść - prowadzący spotkanie, oraz tłumaczka Elżbieta Styczeń. Fot. marcin hernas | tessera

wtorek, 9 marca 2010

Barfuss i Goritz

Po długich potyczkach z tłumaczką Marią Skalską i Jackiem Burasem – redaktorem serii KROKI, które czuwa nad wydaniem książki Barfussa – udało się osiągnąć porozumienie w wszelkich newralgicznych kwestiach natury translatorskiej, redakcyjnej i interpunkcyjnej. Historia obfitowała w wiele dramatycznych zwrotów akcji, intryg, qui pro quo, pars pro toto i sine qua non, a przy tym ustaliliśmy z Panią Marią, że... accent aigu to akcent na Suwałki, a accent grave to akcent na Szczecin...

Książka poszła do świecenia. Uff. 

Jeśli chodzi o okładkę, to ustalono już notkę na czwartą stronę. Brzmi ona następująco: 

Kwiecień 1994 roku. Na ulicach Kigali szaleje tłum. Totalitarny reżim, w który kraje zachodnie wpompowały miliony, w obliczu utraty władzy organizuje masakrę ludu Tutsi. David, pracownik szwajcarskiej organizacji do spraw współpracy rozwojowej i pomocy humanitarnej, zostaje w mieście i przez sto dni ukrywa się w swoim domu. Myśli o fiasku politycznego projektu pomocy Afryce i o ukochanej kobiecie, którą poznał w ogarniętym wojną domową kraju.
Powieść Lukasa Bärfussa opowiada o jednym z najciemniejszych rozdziałów w dziejach Afryki, o wydarzeniach, w które jesteśmy uwikłani bardziej, niż nam się wydaje. Historia moralnej pomyłki, która umożliwiła jedną z największych zbrodni stulecia. Historia miłości dwojga ludzi w czasie chaosu.

Lukas Bärfuss (ur. 1971 w Thun, w Szwajcarii) – zaliczany jest do najbardziej cenionych niemieckojęzycznych dramatopisarzy ostatnich lat. Jego sztuki są grane na całym świecie. Jest laureatem licznych nagród, między innymi prestiżowej Nagrody Dramatopisarskiej Miasta Mühlheim. Sto dni to jego pierwsza powieść. W Polsce ukazały się sztuki Bärfussa: Seksualne neurozy naszych rodziców oraz Autobus (obydwie w wydawnictwie Księgarni Akademickiej, w 2006 roku).

Autorem blurbu jest tym razem Wojciech Jagielski:

Sto dni to przejmująca książka o zbrodni, zdradliwej i obezwładniającej potędze nienawiści, o zwątpieniu, rozczarowaniu, o pogardzie i goryczy, towarzyszącej poczuciu klęski. A także o dobrych intencjach, które w czas próby przepoczwarzają się w swoje zaprzeczenie. W taki sposób o rwandyjskiej tragedii sprzed lat jeszcze nie pisano.
           
Przytaczam słowa Jagielskiego na końcu, ponieważ wydaje mi się, że znakomicie trafia w kilka kluczowych walorów powieści Barfussa. W tym momencie chciałbym zwrócić uwagę na jeden, a mianowicie na owe „dobre intencje, które w czasie próby przepoczwarzają się w swoje zaprzeczenie”. To w istocie chyba jeden z boleśniejszych wymiarów tej książki. 

Inicjalny fragment powieści ukazuje głównego bohatera, Davida – pracownika jednej z organizacji działających na terenie Rwandy, opowiadającego historię tytułowych stu dni (i czasu je poprzedzającego) narratorowi. David stwierdza:

Wierzyłem w dobro — mówi — chciałem pomagać ludziom, tak jak wszyscy z Dyrekcji. Nie tylko wyciągać z biedy jakichś ludzi, pojedyncze osoby, ja naprawdę chciałem pomagać w postępie ludzkości. Rozwój to był dla nas nie tylko postęp w gospodarce, budowa dróg, zalesianie. Dla nas to było rozwijanie świadomości ludzi, wychowywanie ich w duchu powszechnej sprawiedliwości
Jak można się domyślić, jego poglądy uległy jednak w wyniku wydarzeń 1994 roku  istotnym modyfikacjom…

Kiedy w trakcie lektury natknąłem się na ten fragment, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że książka Barfussa wchodzi w pewien dialog z poprzednim tomem serii, a mianowicie Krótkim snem Jakoba Vossa Matthiasa Goritza. 

W przypadku tej książki również mamy do czynienia z pewnym projektem społecznym, który przybiera kształt radykalnie odmienny od zamierzonego przez jego autora. Tytułowy sen zamienia się w koszmar… By nie zdradzać szczegółów, cytuję fragment pochodzący z heroicznego (acz niepozbawionego w ujęciu Goritza pewnej dozy fatalizmu) okresu działalności Jakoba:

Pomysł na dzielenie się zyskiem przyszedł mu do głowy po rezygnacji z urzędu burmistrza. Wyjaśnił go Ellen i synowi i przedstawiał każdemu, kto ich odwiedzał. Połączenie sprawiedliwości społecznej i odpowiedzialności handlowej, mówił. Cytował wielkich reformatorów, Marksa, Jeffersona, Smitha, porównywał swoje pomysły do pomysłów Saaba, gdzie robotnicy wykonujący monotonną pracę przy taśmie kształceni byli również w innych dziedzinach przedsiębiorczości i przygotowywani do pracy w grupach. Chciał, by świat stał się w ten sposób trochę sprawiedliwszy:
    Miejsce, w którym pracujemy, to nasze miejsce w świecie. Nasze miejsce w życiu.
Jakob Voss uważał się za przedsiębiorcę, który nie idzie drogą kapitalisty radykalnie zorientowanego na zysk i niedbającego o robotników; kogoś w rodzaju Roberta Owena, który w latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku na przykładzie swojej przędzalni bawełny w Lanark pokazał, że można osiągać zyski finansowe i jednocześnie wcielać w życie, a przynajmniej zacząć wcielać, nowy model społecznego współżycia, stworzyć rodzaj społecznej oazy.
    Jak w Moby Dicku — mówił i rozkoszował się pełnymi irytacji spojrzeniami słuchaczy. Niewielu było takich, którzy znali jego ulubioną książkę.
    Mieszkają na pokładzie statku, żeglują wspólnie, wspólnie polują na wieloryba. Tak mniej więcej już Grecy wyobrażali sobie życie w swoich miastach. Marynarze na pokładzie wielorybnika są jakby rodziną, jądrem — a morze jest dzikie. Dlaczego nie mieliby się dzielić zyskiem zależnie od tego, ile każdy z nich wkłada pracy i czego dokonuje? Ale to nie wszystko. Trzeba dać ludziom poczucie, że to, z czego żyją, należy również do nich. Oczywiście, że kapitan dostaje więcej — on kieruje, wydaje rozkazy! Ale właściciel statku, który siedzi w domu i nic nie robi poza tym, że wykłada kapitał? U mnie każdy harpunnik, każdy bosman czy nawet pomocnik kucharza dostanie kawałek deski, na której płynie. Oczywiście na tym porównanie się kończy, jesteśmy przecież na suchym lądzie. Ale rozumiecie, co mam na myśli?
Rozumieli. I Voss mówił dalej.
    Jeśli nie widzicie tego, dla czego dzień w dzień pracujecie, jeśli harujecie dla anonimowej firmy, anonimowego szefa i rady nadzorczej, której nigdy nie zobaczycie na oczy, to jaki to ma sens? Praca zajmuje pół życia. Może nie zmienimy tu społeczeństwa, ale w każdym razie strukturę zatrudnienia. Część wynagrodzeń będzie szła na inwestycje i będzie stawać się częścią wspólnej własności. W ten sposób każdy będzie coś z tego miał. Każdy musi być odpowiedzialny za całość. Na tym polega współudział w zyskach.
Współudział” i „uczestnictwo” były w okresie pierwszego odurzenia sukcesem jego ulubionymi słowami. Chłopiec nadal miał przed oczami obraz ojca uśmiechającego się, gdy robotnicy jeden po drugim wpisywali swoje nazwiska na listę.

Książki Goritza i Barfussa stawiają szereg niezwykle intrygujących pytań. I to nie tylko dlatego, że poświęcone zostały ważkim tematom (Treblinka dla zwierząt i ludobójstwo w Rwandzie), ale przede wszystkim dlatego, że wskazują na ich istotne więzi z najbardziej fundamentalnymi doświadczeniami ludzkimi: uczuciami, emocjami, pragnieniami, pożądaniem, seksualnością…

Jeśli chodzi o Goritza, to w najbliższych dniach będzie można wypytać go o najważniejsze inspiracje i motywacje przy pisaniu powieści: jutro zawita do Krakowa, a w piątek do Warszawy. 

Barfuss natomiast pojawi się w Polsce prawdopodobnie w maju.




niedziela, 7 marca 2010

Tessera


„Co to jest symbol? Jest to przede wszystkim tech­niczny wyraz języka greckiego oznaczający skorupę pa­mięci. Podejmujący przyjaciela gospodarz domu wręcza mu tzw. tessera hospitalis, tzn. przełamuje skorupę, sam zatrzymuje połowę, a drugą daje gościowi, aby, jeśli po trzydziestu czy pięćdziesięciu latach jakiś jego potomek zawita znów do tego domu, można się było po złożeniu skorupek w całość wzajemnie rozpoznać. Starożytny paszport: oto pierwotny techniczny sens symbolu. Jest to coś, po czym rozpoznaje się kogoś – jako dawnego znajomego”.
Hans-Georg Gadamer Aktualność piękna (przeł. Krystyna Krzemieniowa)

piątek, 5 marca 2010

Unde dziura?


 
Właśnie skończyłem korektę Eseju hippicznego odnalezionego po latach przez Z. Fajfera w papierach architekta kamienicy. Tekst ten (acz wysoce osobliwy jest to tekst) wejdzie w skład przygotowywanego właśnie w korporacji ha!art tomu Perec instrukcja obsługi. Właściwie była to korekta składu, a nie treści eseju (acz wysoce osobliwego eseju)… I sprawiła mi sporo kłopotu, kiedy z wyżyn pingpongowej filozofii antresoli dukałem sylaba po sylabie kolejne fragmenty eseju, do łez doprowadzając przyjaciółkę piętro niżej. Dlaczego? Dość rzec, że esej ujęty jest w perecowską stupolową szachownicę (redaktor Fajfer też uskutecznia stupolówkę). A że szachownica w kratkę czarno-białą, konik bryka to wte, to wewte, więc do ładu i składu dojść z tymi sylabami nie mogłem. Redaktor Fajfer nie byłby sobą i nie dochowałby wierności perecowskiemu duchowi, gdyby nie zostawił w lewym dolnym rogu czarnego kwadratu opatrzonego numerem 66 – w nawiasie – który migruje podług liberackich zasad z tekstu duetu Zenkasi (w tym samym tomie) do ww. eseju… i z powrotem. Skądś to znamy? Z Oka-leczenia. A że liczba to jest wysoce (O)patrzona, to warto na nią (przez nią?) spojrzeć także przez ozonową dziurę…  

Ale nie o tym miałem pisać. Czarny kwadrat (w lewym dolnym rogu szachownicy). Brak, pustka, zanik, dziura. Lejtmotyw Życia instrukcji obsługi (tom 7 serii LIBERATURA), a także jego instrukcji. Unde dziura? Zerknijmy do tekstu Jacka Olczyka (w tym samym tomie): „Perec albo inaczej peretz po hebrajsku oznacza «przerwę», «rozsunięcie», «dziurę»”. Z odsyłaczem do Księgi Rodzaju: „28 Kiedy zaczęła rodzić, [jedno z dzieci] wyciągnęło rączkę; położna, zawiązawszy na tej rączce czerwoną tasiemkę, rzekła: «Ten urodzi się pierwszy». 29 Ale cofnęło ono rączkę i wyszedł z łona jego brat. Wtedy [położna] powiedziała: «Dlaczego przedarłeś się przez to przejście?» Dano mu więc imię Peres” (Gen 38,28–29).  

Nomen omen, znaczące nazwisko Pereca zaważyło również na jego metodzie twórczej (jednej z metod), która polega w uproszczeniu na wbudowaniu braku w strukturę dzieła (w tajniki owego konstytutywnego braku wprowadza Jacek Olczyk). Stąd 99 pomieszczeń zamiast 100 w Życiu…, stąd zaginione „e” w La Disparition etc. etc. Stąd również ów feralny ostatni puzzel o kształcie litery „W”, nad którym umiera Bartlebooth. 

Działalność Gasparda Wincklera, która przyczyniła się do śmierci nieszczęsnego Bartlebootha, wywarła również (destruktywny? konstruktywny?? dekonstruktywny???) wpływ na tekst bogu ducha winnego Grzegorza Jankowicza. Redaktor Winckler znowu zabrał się za cięcie i z tekstu redaktora Jankowicza… zniknęło parę przypisów i całe fragmenty tekstu. Eh.  

Mistrz Zenon z Krzeszowic rzecze, że nie masz systemu bez dziury, przeto i w tej instrukcji obsługi nie mogło jej (ich) zabraknąć.  

A jako że dziury mają to do siebie, że przyjmują rozmaite postaci, to jedna z nich objawiła się na (i w) okładce płyty 3 Moonboys zatytułowanej 16, do której Zenek zaprojektował niedawno okładkę, a także skomponował liberacki utwór zatytułowany (jakże by inaczej): (w)hole. 

Ale wracając do Pereca instrukcji obsługi – poza wyżej wymienionymi w tomie znajdą się: fundamentalny artykuł Wawrzyńca Brzozowskiego, tłumacza Życia instrukcji obsługi (nowa wersja tekstu z perekowskiego numeru „LnŚ”), ikonoklastolatryczny esej Grzegorza Jankowicza i teksty lit/berackie Andrzeja Sosnowskiego i Jana Gondowicza. Więcej info na stronie ha!artu.  

Stan prac na dziś:
  • łamanie wg projektu Zenka Fajfera – format 21×21cm; główny font: Palatino Linotype 11/13,5 (przy tej okazji redaktor Hernas musiał kolejny raz skapitulować przed wymogami liberackiej konstrukcji książki, mianowicie (tym razem) wydania książki bez stron tytułowych. Ale walka jeszcze nie skończona. Może uda się wywalczyć stronę tytułową na skrzydełku albo wewnętrznej stronie okładki (sic!) – zrobione
  • korekta (Zenkasi i moja) – w trakcie
  • redakcja techniczna – w trakcie (acz będą podobne rozwiązania jak w Stu tysiącach miliardów wierszy Queneau: dużo bigowania i sztancowania. No i będzie… dziura, przez którą jegomość Perec zapuści oko w krzeszowicką piwniczkę).